niedziela, 12 grudnia 2010

Ale to pochłania tyle czasu i jest takie drogie!

Nie jest tak łatwo być witarianinem, szczególnie w Polsce, w grudniu. Oto najczęstsze argumenty znajomych i rodziny:

1) wszyscy jedzą mięso, człowiek od niepamiętnych lat jadł mięso , będziesz słaby lub anemiczny.
- jak podają antropologowie człowiek je mięso od bardzo niedawna, wcześniej jego dieta była prawie identyczna z obecną dietą szympansa (pół zieleniny, pół owoców). Człowiek ma:
a) długi układ pokarmowy (Każdy mięsożerca na planecie ma krótki)
b) wypustkową budowę jelit (każdy mięsożerca ma proste jelita bez wypustek)
c) stężenie kwasu żołądkowego lub śliny (już nie pamiętam) typowego roślinożercy
d) układ zębny typowego roślinożercy

Badania pokazują, że osoby na surowiźnie żyją dłużej, śpią krócej, cieszą się wieloma wyższymi parametrami którymi mierzymy zdrowie. Czy to nie jest argument, że człowiek jednak nie jest miesożercą?

A co do anemii i słabości - czy goryl - praktycznie najsilniejsze zwierzę na planecie - je rośliny zielone czy mięso? Chyba trzeba mu zrobić badania krwi na deficyt białka zwierzęcego i przepisać suplementy!

Ale przy tym jedna ważna uwaga. Zgadzam się że typowy wegetarianizm jest niebezpieczną dietą, ponieważ gotowanie zabija enzymy i wartości odżywcze. Proszę nie mylić witarianizmu z wegetarianizmem!

2) a co z białkiem zwierzęcym, jak przerzyjesz bez nabiału czy wapnia?
- białka organizm ludzki wytwarza z budulca jakim są aminokwasy. Jeżeli dostarczam aminokwasów z roślin , to mój organizm od razu tworzy sobie idealne białka. Jeżeli dostarczam białko zwierzęce - mój organizm traci wiele energii na rozkład tych białek na aminokwasy i usunięcie zbędnej materii. A potem tworzy z tych aminokwasów idealne dla siebie białka. Po co tyle zachodu? Podobnie z wapniem.

3) to dieta dla fanatyków, trzeba mieć na nią dużo czasu
- na śniadanie zwykle jem kilka bananów, jabłek, brzoskwiń z puszki - dodaje do tego słonecznika. Jem to jako sałatkę owocową lub przerabiam na masę w blenderze . Zajmuję mi to 10 minut łącznie z myciem. Między posiłkami przez cały dzień jem owoce (głównie jabłka). Na obiad jem sałatkę warzywną (no ok tu się trochę schodzi, zajmuje mi to 35 łącznie z myciem). Kolacja - jem podobnie jak na śniadanie.
Oprócz tego raz na dwa dni robie 1.5l soku ktory starcza na 2 dni dla siebie i i narzeczonej - zajmuje mi to 30 minut. Oprocz tego NIE tracę czasu na zapisy do lekarza, stanie w kolejkach u lekarza, obszerne zakupy, rachunki za energię, mycie, zmywanie i sprzątanie, czekanie w restauracjach i barach)

4) owoce i warzywa są takie drogie, nie stać mnie na tą dietę!

- fakt, owoce i warzywa drogie i ich ceny rosną! ALE w ciągu najbliższych 50ciu lat prawdopodobnie nie kupię ani razu:
- wódki
- fajek
- kawy
- napoju gazowanego, coli itd
- napojow w kartonie
- sera, serkow, kefirow, jogurtow, masła ani innego nabialu
- chleba, bulek itd
- ciastek, wafelkow, chipsow itd
- piersi kurczaka, mięsa mielonego itd
- puszki tunczyka, ryb
- makaronow
- dań w restauracjach, fastfoodow na mieście
- garnków, urządzeń do podgrzewania jedzenia

A co z oszczędnością na lekarzach? A co z większym poziomem energii i moją wydajnością, mniejszym zapotrzebowaniem na sen?

5) "jesteś fanatykiem / oszołomem / ascetą. Dobrowolnie rezygnujesz z przyjemności życia. Musisz mieć obsesje na tym punkcie" - to zwykle nie jest mówione głośno, ale można to z ludzi "wyczytać".

Zacznę od tego, że moje odżywianie to moja prywatna sprawa i zwykle nie poruszam tego tematu w realnym świecie. Jeżeli ktoś mnie zaczepi "słuchaj, słyszałam że jesz tylko surowe warzywa i owoce. czy to prawda?" Wtedy chętnie z taką osobą porozmawiam i odpowiem na wszelkie pytania. NIGDY jednak nie wychodzę sam z tym tematem.

Fakt, że poświęciłem wiele czasu na czytanie i edukowanie się w tym temacie ale to nie czyni mnie fanatykiem. W ostatnie miesiące przyswoiłem trochę więdzy w tym obszarze, która będzie procentować przez resztę mojego życia. Już nie mam takiej potrzeby czytania i oglądania w tym temacie - wydaje mi się, że wiem co jest dla mnie dobre. Zautomatyzowałem to wszystko, żeby nie czerpało mojej uwagi i mogę zająć się pasjami w swoim życiu i bliskimi mi osobami. Jedzenie jest gdzieś w tle, to moja prywatna sprawa. Nie ewngelizuje ani nie namawiam. Ale zawsze chętnie pomagam zainteresowanym!

Po trzecie kwestia przyjemności: po heroinie podobno jest całkiem przyjemnie. Dlaczego więc nie ćpasz? Tak samo jest u mnie na przykład z nie jedzeniem słodyczy czy gotowanego. Jest fajnie po zjedzeniu, ale zupełnie innym rodzajem przyjemności (lub satysfakcji) jest zdrowe jedzenie przez kilka miesięcy czy lat. Wtedy dopiero czerpie się radość z jedzenia - zwykłe jabłko z rana smakuje jak rajski owoc. Więc wcale nie twierdze, że pozbawiam się przyjemności, ja ją dopiero odblokowuje :)

A jeśli chodzi o wyrzeczenia - cóż to jest temat na dłuższą rozmowę. Czy rzeczywiscie "w życiu chodzi przecież o przyjemności"? Byli filozofie którzy tak twierdzili - na przykład hedoniści. Lub hipisi. "Skup się na pozytywach, oddaj się przyjemności" Nie neguje tej filozofii, bo wiem że dla wielu ona się sprawdza. Ja osobiście uważam jednak, że przyjemności nie powinno się ani odrzucać, ani nie powinna być ona celem życia. Czasem wole pocierpieć (okres detoksu lub okres ciężkiej nauki języka) żeby później mieć satysfakcje/przyjemnosć (oczyszczony organizm lub łatwa komunikacja za granicą)

No to się wygadałem :) W końcu wyrzuciłem z siebie to co chciało być wyrzucone :)

1 komentarz: