niedziela, 12 grudnia 2010

Moje nawyki żywieniowe

Chciałbym przedstawić Wam jak wygląda mój tydzień - polskiego witarianina w warunkach zimowych :)

1) pierwsze co robie po przebudzeniu to "ssię" olej. Wyczytałem to u Tombaka. To jest też popularne w ajurwedzie. Polecam ten filmik i tą stronę

Robię to ponieważ:
- w ten sposób dbam o jamę ustną i chcę naturalnie wybielić zęby
- przyspieszam proces oczyszczania ze śluzu
- to nie kosztuje nic wysiłku ani pieniędzy

2) później płuczę dokładnie jamę ustną wodą i szczotkuję zęby (normalną pastą - aczkolwiek nakładam tylko pół ziarenka grochu na szczoteczkę) Apropos: zna ktoś dobrą alternatywę dla komercyjnej pasty do zębów?

3) jeszcze na czczo wypijam pół szklanki soku (zwykle pół na pół zielenina - nać pietruszki/koperku/rzodkiewki/marechewki /selera lub/i kapusta włoska i owoce - zwykle jabłka)

4) przechodzę do śniadania - sałatka owocowa lub owoce zblendowane

5) w ciągu dnia podjadam owoce i pije 3-4 razy po pół szklanki tego soku z rana

6) na danie główne jem sałatkę warzywną

7) na kolacje kilka owoców lub to co na śniadanie lub końcówkę sałatki z obiadu (zwykle przygotowuje na śniadanie bardzo dużo żeby móc to podjadać cały dzień)

8) nie jem przed 10 rano i po 18 wieczorem. Zgodnie z zasadami higieny naturalnej, okres asymilacji to 10-18 a pozostała częśc doby to faza przyswajania i eliminacji. Staram się by moje jelita odpoczywały 16 godzin na dobę, zgodnie z zaleceniami znawców tematu.

9) co do soków - wyciskam je raz na dwa dni. W tym celu zawsze w sobote kupuję dużo nie pryskanych, brzydkich jabłek z robakami :) (10 kilo) i kupę zieleniny. Smak jest przepyszny, słowo daje - samej zieleniny oczywiście bym nie przełknął ale z owocami to sama pychota!

Uważam, że zielenina jest mega ważna dla człowieka i ci z witarian ktorzy nie jedzą zieleniny dużo omijają. Dlatego też inwestycja w dobry blender lub wyciskarkę to dobra opcja, bo od nikogo nie spodziewam się konsumowania dużej ilości zieleniny w postaci inna niż płynna. Więcej o zieleninie przeczytasz u autorki Victoria Boutenko (zobacz na Youtube, jej stronę rawfamily.com lub mega dobrą ksiązkę "Green For Life" - może prezent na święta?)

10) staram się nigdy nie przejadać - nawet najzdrowszą surowizną - jem powoli i odpuszczam po 80% najedzenia mówiąc sobie, że zobaczę za 15 minut - jeśli nadal będę głodny - dokończę danie. Zgadnij ile razy zdarzyło mi się naprawdę wrócić do potrawy po tych 15 minutach? - ani razu :)

11) posty - raz w tygodniu nie jem nic, piję tylko wodę (nie soki!). W ten sposób układ pokarmowy odpoczywa, a mój detoks jest przyspieszony. Nie wiem czy będę tak robił całe życie, ale chcę to robić przez pierwsze pół roku kiedy przechodzę na witarianizm (dla benefitów szybszego oczyszczenia). Chrześcijanie i zydzi (i muzułmanie w ramadan) zawsze pościli w piątki i uważam że jest to doskonała tradycja - jakby każdy na świecie tak robił, myślę że nasza planeta by na tym zyskała, a nie straciła.

W przyszłości napiszę odrębny post o poście.

12) uwaga - nie jestem 100% witarianinem! Piję herbatę. Na spotkaniach z rodziną czy znajomymi jem ciasto. Do potraw dodaje takie rzeczy jak majonez, jogurt naturalny, śmietanę (sosy) czy serek feta. Czasem zjem grzankę z masłem, paczkę czipsów czy popcornu do filmu. Robię to z premedytacją i bez wyrzutów sumienia!


***

Może to wygląda na duży wysiłek i wyrzeczenie ale to tylko wrażenie. Większość zakupów robie w sobotę - starczają mi na cały tydzień. Sokowanie zajmuje mi 30 minut wraz z myciem, raz na 2 dni (dla 2 osób!) . Nie tracę czasu na przygotowanie kolacji bo zwykle specjalnie więcej robie na obiad i śniadanie.

Post rzeczywiście wydaje się sporym wyrzeczeniem i nie jest dla wszystkich. Dla mnie jednak jest on czymś więcej niż rytuałem dla zdrowia. Jest kultywacją odpowiedniego stosunku do pokarmu - pokory, szacunku, umiaru i docenienia. Jest odwrotnością tego co obserwujemy w tej chwili na Zachodzie - cnotą którą Cywilizacja Białego Człowieka moim zdaniem w tej chwili bardzo potrzebuje kultywować.

Ale to pochłania tyle czasu i jest takie drogie!

Nie jest tak łatwo być witarianinem, szczególnie w Polsce, w grudniu. Oto najczęstsze argumenty znajomych i rodziny:

1) wszyscy jedzą mięso, człowiek od niepamiętnych lat jadł mięso , będziesz słaby lub anemiczny.
- jak podają antropologowie człowiek je mięso od bardzo niedawna, wcześniej jego dieta była prawie identyczna z obecną dietą szympansa (pół zieleniny, pół owoców). Człowiek ma:
a) długi układ pokarmowy (Każdy mięsożerca na planecie ma krótki)
b) wypustkową budowę jelit (każdy mięsożerca ma proste jelita bez wypustek)
c) stężenie kwasu żołądkowego lub śliny (już nie pamiętam) typowego roślinożercy
d) układ zębny typowego roślinożercy

Badania pokazują, że osoby na surowiźnie żyją dłużej, śpią krócej, cieszą się wieloma wyższymi parametrami którymi mierzymy zdrowie. Czy to nie jest argument, że człowiek jednak nie jest miesożercą?

A co do anemii i słabości - czy goryl - praktycznie najsilniejsze zwierzę na planecie - je rośliny zielone czy mięso? Chyba trzeba mu zrobić badania krwi na deficyt białka zwierzęcego i przepisać suplementy!

Ale przy tym jedna ważna uwaga. Zgadzam się że typowy wegetarianizm jest niebezpieczną dietą, ponieważ gotowanie zabija enzymy i wartości odżywcze. Proszę nie mylić witarianizmu z wegetarianizmem!

2) a co z białkiem zwierzęcym, jak przerzyjesz bez nabiału czy wapnia?
- białka organizm ludzki wytwarza z budulca jakim są aminokwasy. Jeżeli dostarczam aminokwasów z roślin , to mój organizm od razu tworzy sobie idealne białka. Jeżeli dostarczam białko zwierzęce - mój organizm traci wiele energii na rozkład tych białek na aminokwasy i usunięcie zbędnej materii. A potem tworzy z tych aminokwasów idealne dla siebie białka. Po co tyle zachodu? Podobnie z wapniem.

3) to dieta dla fanatyków, trzeba mieć na nią dużo czasu
- na śniadanie zwykle jem kilka bananów, jabłek, brzoskwiń z puszki - dodaje do tego słonecznika. Jem to jako sałatkę owocową lub przerabiam na masę w blenderze . Zajmuję mi to 10 minut łącznie z myciem. Między posiłkami przez cały dzień jem owoce (głównie jabłka). Na obiad jem sałatkę warzywną (no ok tu się trochę schodzi, zajmuje mi to 35 łącznie z myciem). Kolacja - jem podobnie jak na śniadanie.
Oprócz tego raz na dwa dni robie 1.5l soku ktory starcza na 2 dni dla siebie i i narzeczonej - zajmuje mi to 30 minut. Oprocz tego NIE tracę czasu na zapisy do lekarza, stanie w kolejkach u lekarza, obszerne zakupy, rachunki za energię, mycie, zmywanie i sprzątanie, czekanie w restauracjach i barach)

4) owoce i warzywa są takie drogie, nie stać mnie na tą dietę!

- fakt, owoce i warzywa drogie i ich ceny rosną! ALE w ciągu najbliższych 50ciu lat prawdopodobnie nie kupię ani razu:
- wódki
- fajek
- kawy
- napoju gazowanego, coli itd
- napojow w kartonie
- sera, serkow, kefirow, jogurtow, masła ani innego nabialu
- chleba, bulek itd
- ciastek, wafelkow, chipsow itd
- piersi kurczaka, mięsa mielonego itd
- puszki tunczyka, ryb
- makaronow
- dań w restauracjach, fastfoodow na mieście
- garnków, urządzeń do podgrzewania jedzenia

A co z oszczędnością na lekarzach? A co z większym poziomem energii i moją wydajnością, mniejszym zapotrzebowaniem na sen?

5) "jesteś fanatykiem / oszołomem / ascetą. Dobrowolnie rezygnujesz z przyjemności życia. Musisz mieć obsesje na tym punkcie" - to zwykle nie jest mówione głośno, ale można to z ludzi "wyczytać".

Zacznę od tego, że moje odżywianie to moja prywatna sprawa i zwykle nie poruszam tego tematu w realnym świecie. Jeżeli ktoś mnie zaczepi "słuchaj, słyszałam że jesz tylko surowe warzywa i owoce. czy to prawda?" Wtedy chętnie z taką osobą porozmawiam i odpowiem na wszelkie pytania. NIGDY jednak nie wychodzę sam z tym tematem.

Fakt, że poświęciłem wiele czasu na czytanie i edukowanie się w tym temacie ale to nie czyni mnie fanatykiem. W ostatnie miesiące przyswoiłem trochę więdzy w tym obszarze, która będzie procentować przez resztę mojego życia. Już nie mam takiej potrzeby czytania i oglądania w tym temacie - wydaje mi się, że wiem co jest dla mnie dobre. Zautomatyzowałem to wszystko, żeby nie czerpało mojej uwagi i mogę zająć się pasjami w swoim życiu i bliskimi mi osobami. Jedzenie jest gdzieś w tle, to moja prywatna sprawa. Nie ewngelizuje ani nie namawiam. Ale zawsze chętnie pomagam zainteresowanym!

Po trzecie kwestia przyjemności: po heroinie podobno jest całkiem przyjemnie. Dlaczego więc nie ćpasz? Tak samo jest u mnie na przykład z nie jedzeniem słodyczy czy gotowanego. Jest fajnie po zjedzeniu, ale zupełnie innym rodzajem przyjemności (lub satysfakcji) jest zdrowe jedzenie przez kilka miesięcy czy lat. Wtedy dopiero czerpie się radość z jedzenia - zwykłe jabłko z rana smakuje jak rajski owoc. Więc wcale nie twierdze, że pozbawiam się przyjemności, ja ją dopiero odblokowuje :)

A jeśli chodzi o wyrzeczenia - cóż to jest temat na dłuższą rozmowę. Czy rzeczywiscie "w życiu chodzi przecież o przyjemności"? Byli filozofie którzy tak twierdzili - na przykład hedoniści. Lub hipisi. "Skup się na pozytywach, oddaj się przyjemności" Nie neguje tej filozofii, bo wiem że dla wielu ona się sprawdza. Ja osobiście uważam jednak, że przyjemności nie powinno się ani odrzucać, ani nie powinna być ona celem życia. Czasem wole pocierpieć (okres detoksu lub okres ciężkiej nauki języka) żeby później mieć satysfakcje/przyjemnosć (oczyszczony organizm lub łatwa komunikacja za granicą)

No to się wygadałem :) W końcu wyrzuciłem z siebie to co chciało być wyrzucone :)

Droga do zdrowego żywienia

Od 40stu dni jestem 100% witarianinem. Z dietą eksperymentowałem już od roku - to nie było tak, że zrozumiałem benefity tego odżywiania "przez noc" i wszystko zmieniłem. To był proces - czytałem, oglądałem, dopytywałem, aż w końcu nie przyjąłem tego tylko intelektualnie, ale całe moje ciało czuje w kościach, że to jest optymalne jedzenie dla człowieka.

Zacząłem się tym interesować z pobudek czysto pragmatycznych - po prostu chciałem jeść to co mi się jeść opłaca. Poniżej zapraszam do przejrzenia mojego zestawienia najbardziej wartościowych materiałów (tzw the best of the best :))

- The Food Revolution - J. Robbins

Nie jest to książka o witarianiźmie per se, ale o wegeterianiźmie i o mięsie. Specjalnie daję ją na początek- jest optymalna dla osób totalnie nowych w temacie.
(proszę kliknąć "click inside" zeby przejrzec spis tresci. Ksiazki tej chyba nie ma po polsku, jest za to "zdrowi stulatkowie" tego autora - ktorej niestety nie czytalem ale zakladam z duzym prawdopodienstwiem ze jest dobra)


- Film "Jedzenie ma znaczenie" -

- Film "Cud Terapii Gersona" -

- Film "Po Prostu Na Surowo - Cofanie Cukrzycy w 30 Dni"


Zamierzeniem autorów jest oczywiście pokazanie cudownych wlasciwosci leczniczych surowych warzyw i owoców. Moim zdaniem jednak, film ten jest tez swietnym studium wplywu detoksu na psychike. Uczestnicy programu nie stosuja lewatyw, dlatego proces oczyszczania jest wolniejszy i bardziej bolesny.

***

Teraz 2 najlepsze pozycje dla osob juz bardziej wtajemniczonych (wegetarian, wegan, probujacych witarian):

(- Warsztaty V. Boutenko)

Probowalem przejsc na 100% witarianizm przez kilka miesiecy, ale bez sukcesu. Miałem napady pragnienia slodyczy lub mięsa (głównie na kebaby :)) ). Stale gdzieś w głowie miałem powątpiewający głos mowiacy: "skoro to jest idealna dieta dla czlowieka, to dlaczego moje cialo wydaje się walczyć rekoma i nogami zeby wrocic do "niezdrowego zarcia""" i "jezeli to jest dieta idealna to nie powinna przyjsc latwo i bezbolesnie??".

Mysli te odeszły dzięki warsztatom Boutenko na YT. Powiedziala ona "setki moich raw-studentow bylo na początku entuzjastycznych do surowizny ale po warsztatach tak naprawde na witarianizm przechodzilo moze 5%. nie wiedziałam dlaczego". Poźniej zdradza ona nam sekret - gotowane jedzenie jest uzalezniajece bo proste weglowodany przerabiaja sie na biały cukier. Ten film uswiadomil mi więc, że:
1) przechodzenie na witarianim jest bardzo cieżkim procesem, wcale nie innym niż rzucanie innych nałogów
2) trzeba włożyć 100% wysilku, chęci i pomocy z zewnątrz przez pierwsze 2 miesiące. Potem jest z górki!!!
3) walka z nałogiem jedzenia gotowanego to nie tylko kwestia "silnej woli" i pracy z głową. To co spontanicznie doskonale likwiduje nałogi to "green smoothies" (potwierdzam, widzę to po sobie każdego dnia!! przypomina mi się jak Victoria opowiadała jak jej mąż Igor - alkoholik - w pewnym momencie "zapomniał pić wódki :))" i na nieświadomce wyszedł z nałogu:)) )

- książka "Live Food Factor" -

Jest to grubaśne dzieło - 704 stron i jeżeli masz (85 PLN + przesyłka) wolnych środków, polecam zrobienie sobie takiego prezentu na święta!!
Aby zapoznac sie z książką zachęcam do "look inside" w linku powyżej.

piątek, 29 października 2010

(nie)Zdrowe zakupy

Odbiło mi totalnie. Wszystko zaczęło się od e-maila: empik napisał, że do 3 listopada oferuje zniżkę 20% na wszystkie książki. I od tamtej pory zamawiam książki i skończyć nie mogę. Oto pozycje, które zamówiłem:

Empik:
Zamówienie zawiera:
1 Porozumienie bez Przemocy. O Języku Serca 1 szt. 27,19 zł
2 4 Godzinny Tydzień Pracy 1 szt. 22,79 zł
3 Paradoks Strategii 1 szt. 33,19 zł
4 Śmiertelni nieśmiertelni 1 szt. 30,39 zł
5 Co widać i czego nie widać 1 szt. 15,49 zł

Abebooks:

Title: Wishcraft : How to Get What You Really Want
Title: The New Diary
Title: Customer Satisfaction is Worthless, Customer Loyal
Title: The Smart Money: How the World's Best Sports Betto
Title: Customer Loyalty: How to Earn It, How to Keep It
Title: Work as a Spiritual Practice: A Practical Buddhist
Title: Leaving Microsoft to Change the World: An Entrepre

Amazon:

* Integral Life Practice: Ken Wilber
* Duct Tape Marketing:
* The Live Food Factor: Susan E. Schenck,
* Greens Glorious Greens: Johnna Albi
* Waking the Tiger Peter A. Levine
* In an Unspoken Voice: How the Body Releases Trauma
* Green for Life Green for Life Victoria Boutenko,
* Raw Food Made Easy For 1 or 2 People Raw Food Made Easy For 1 or 2 People

Allegro:

Serce na dloni Kochaj zawsze jak za pierwszym razem
BIEGANIE METODĄ DANIELSA
W krzyżowym ogniu pytań.
REWOLUCJA ZIELONYCH KOKTAJLI

Fijor Publishing:

Sprawiedliwość a efektywność - Jesus Huerta de Soto
Szkoła austriacka – Ład rynkowy, wolna wymiana i przedsiębiorczość

Niechaj policzę...26 pozycji! Czy z tego już się leczy? :)

Oprócz książek zrobiłem jeszcze jeden zakup:
Wyciskarka Omega 8006
Mimo, że była droga to i tak całkowicie uzasadniony zakup - zakładam, że te cudeńko posłuży mi 20 lat - 6 PLN miesięcznie - myślę że warto!

piątek, 1 października 2010

Internal Family Systems

Muszę wam opowiedzieć o mojej nowym zainteresowaniu. IFS to nowe podejście w psychoanalizie, którego głownym zalozeniem jest ze czlowiek sklada sie z wielu części (subpersonalities). Kazda z czesci ma pozytwny zamiar, ale często próbuje to osiągnąć w ograniczony lub prymitywny sposob. W IFS nie ocenia, nie krytykuje sie czesci ale komunikuje z nimi, tworzy relacje oparte na zaufaniu - w ten sposob mozna zrozumiec ich motywacje i leczyć ich rany.

Acha- i słowo "family" w nazwie nie ma nic do rzeczy z prawdziwą rodziną. Family jest tu użyte tylko w sensie "wewnętrznej rodzinki" jaką tworzą częsci jednej osoby.

Strasznie mi to podejscie odpowiada bo jest to cos co zauwazylem jakby "samoistnie" w we własnym procesie. Probowalem nawet "rozmawiać" z jedną ze swoich częsci aby zrozumieć jej motywacje. Czułem sie trochę jak czubek, dlatego natrafienie na IFS bylo dla mnie wielka radoscia i potwierdzeniem ze nie zwariowalem do konca, ale jest to nawet wskazane i pozyteczne :)

Do tej pory zakupilem i przeczytalem dwie ksiazki w tym temacie ("Self-Therapy" J.Earley i "Introduction to IFS" Schwarz). Zapisalem sie tez do 2 IFS klas. Odbywają się przez telefon - uczestniczy w nich około 8 osob plus prowadzący. Uczymy sie stosować IFS samodzielnie, obserwujemy pracę prowadzącego fachowca, mamy zlecane prace domowe. Pierwsza klasa do ktorej sie zapisalem to "Basic IFS" - czyli wlasnie uczą jak to stosowac samodzielnie. Druga klasa to "Inner Critic IFS" - czyli 6 tygodniowy kurs pracy nad superego (ktore jest jedna z czesci). To jest w USA takze musze byc na nogach od 1:30 do 3:30 w nocy w kazda srode i wtorek ale coz sie nie robi dla pasji :))
Planuje jeszcze zorganizowac sobie IFSowe sesje 1 na 1 z kims doswiadczonym. Ale to dopiero po tych klasach, bo fundusze sie konczą - muszę dać sobie trochę czasu żeby na to zarobic :)

Dla zainteresowanych:
http://www.personal-growth-programs.com/
Najlepiej wybierzcie sobie jeden z wzorcow w kolumnie See How IFS Can Help With: po lewej. Tam jest dobrze opisany IFS przy uzyciu prawdziwych przykladow, takze polecam.

czwartek, 23 września 2010

Wrześniowy Retreat

W poprzednim tygoniu byłem na 7-dniowych warsztatach w okolicy Buckland, w Walii. Jezdze tam na takie retreats 2 razy w roku, przez nieograniczona ilosc lat (jak dlugo kto chce). Jest to w ramach Ridhwan - Spiritual School (nie wiem jak to przetlumaczyc)

Wyjazdy wygladaja nastepujaco:
1. Na miejsce przyjezdza okolo 110 osob takich jak ja (studentow) oraz ok. 6 teacherów
2. Codziennie mamy 2 wyklady 2 godzinne i godzinny okres cwiczen (w dwojkach lub trojkach) na temat tego co bylo omawiane
3. Oprocz tego mamy sesje w małych grupach oraz sesje 1 na 1 z teacherem.
4. Na okres między tymi wyjazdami łączymy sie w male grupki 4-10 osobowe. Spotykamy sie raz na miesiac aby odsluchac nagrania ktore otrzymujemy i robic do nich cwiczenia.

Tak wiec jest tu sporo pracy nad soba i okazja do rozwoju osobistego. W tej szkole aplikowane jest sporo praktyk typowo duchowych (medytacje, mindfullnes). To jest podstawa, bez tego ta szkoła nie ma sensu.

Ale oprócz tego jest ogrom pracy psychologicznej. Wg tego podejścia (Diamond Approach) rozwoj duchowy nastepuję rownoczesnie z pracą psychologiczną, ponieważ wszelkie mechanizmy obronne oddalają nas od samego siebie i warto je dokładnie poznać i zrozumieć, wydobyć z podświadomości - zamiast odrzucać.

Ostatnie warsztaty były na temat agresji, siły, złości, witalności, odwagi itd. Badaliśmy nasze przekonania, uprzedzenia i własne słabości w tym temacie.

Naprawdę uwielbiam te wyjazdy i już ubolewam nad tym, że następny wyjazd jest dopiero za 8 miesięcy. Więcej w temacie:
http://www.ridhwan.org/school/school.html

czwartek, 9 września 2010

Erich Fromm

Uwielbiam książki. Co prawda właściwie nie czytam powieści, ale od wszelkich poradników czy książek self-help jestem uzależniony. To dzięki książkom zainteresowałem się swoim wnętrzem i zmieniłem swój tryb i zainteresowania.

Zaczęło się od Ericha Fromma. No dobra, zaczęło się od shitu w stylu Anthony Robbins "Obudź w sobie olbrzyma" - przeczytałem kilka książek tego typu ale one mnie tylko frustrowały - najpierw budowały nadzieję, obiecywały banalne rozwiązania i super efekty a kończyło się zawodem.

E. Fromm daleki jest od pop-psychologii. Jest to wybitny naukowiec, którego fascynował człowiek - jego rozwój. Co jest dobre dla istoty ludzkiej? Co sprawia że jest szczęśliwy? Co to jest szczęście? Dzięki Frommowi powstał nowy nurt psychoanalizy - ponieważ najbardziej interesował go kulturowy wpływ otoczenia na człowieka. I tak:

1) "Mieć czy być" - moim zdaniem to powinna być lektura w liceum. Książka magiczna i czuje, że miałem szczęście że natrafiłem na nią tak wcześnie, bo wznieciła mój apetyt czytelniczy.

2) "Sztuka istnienia" - cieniutka książeczka, która też rozwaliła mnie na łopatki. Jej największym atutem jest to, że nie tylko jest solidną pracą naukową, ale też zawiera osobiste wskazówki samego Fromma. Podaje sugestie co robić - tłumaczy wartość koncentracji i skupienia. Warto przeczytać ze trzy razy, żeby przyswoić sobie przekaz. Moim zdaniem jest to kontynuacja "Mieć czy być"

3) "Ucieczka od wolności" - książka bardziej socjologizna. Jak zmiany globalne (jak uprzemysłowienie) wpływają na jednostkę? Jak zmienia się człowiek i dokąd zmierza? Dlaczego jest coraz bardziej wyalienowany i samotny? Perełką w książce jest studium psychologii hitleryzmu. Książka mało praktyczna ale skłania do przemyśleń i jest po prostu mega ciekawa!

4) "O sztuce miłości", "Buddyzm zen i psychoanaliza" , "O sztuce słuchania" - książki nie wpadły w pamięć jakoś znacząco, ale pamiętam że były ciekawe:)

5) "Anatomia ludzkiej destrukcyjności" - jeżeli zastanawiasz się nad paradoskem dlaczego człowiek potrafi siać takie spustoszenie a jest jedynym zwierzęciem z sumieniem - sięgnij po to dzieło. 550 stron malutką czcionką o ludzkiej destrukcyjności - widziane z kilku perspektyw (instynków, psychoanalizy, środowiska, behawioryzmu, neurofizjologii , antropologii itd itd - dzieło kompletne! :) )

piątek, 3 września 2010

Bieg Katorżnika

Pod koniec sierpnia wziąłem udział w przyjemnej imprezie. To był pierwszy raz w moim życiu.

W biegu katorżnika startowało ok 1500 osób. Dystans to 7.5 km - przez jezioro, tunele, sztuczne przeszkody do przeskoczenia, piwnice opuszczonego ośrodka ale przede wszystkim rowy bagna i rowy :)

W biegu wystartowało tez ponad 200 pań (!). Niemałą atrakcją była też Ucieczka z Alcatraz: o godzinie 13:00 wystartowali uczestnicy parami - związani ze łańcuchami (kajdankami). O 14:00 wyruszyła 250 osobowa grupa normalnych biegaczy którzy mieli za zadanie łapać ucieknierów :) Także było sympatycznie.

A oto ja po:




Zainteresowanym za rok gorąco imprezkę polecam!
http://www.youtube.com/watch?v=szb_fiL4gUI&feature=related

środa, 25 sierpnia 2010

Zmiana i akceptacja

The personality is a "no"; it can't say "yes".

So how can we learn to accept? When you say "I should learn to accept my anger," aren't you rejecting your rejection of anger? Aren't you rejecting the resistance? If you have a desire to be free from personality, isn't that a rejection of the personality? The personality does not know how to do it. Most people have decided that it is hopeless, and it is hopeless for the personality to do it.

However, hopelesness is based on hopefulness, and hence on rejection. The understanding of no hope is not the same as hopelessness and despair. It is based on objective truth.

But if we look back to tohe beginning of the rejection, what was it we rejected? What we rejected was pain and suffering. First we said, "I dont want to feel this, it hurts, it's dangerous". but over time it became "I don't want to feel this because I want something better, I want to improve myself, to succeed" We even believe the rejection is a kindness toward ourselves.

Whatever you think of doing - becoming succesfull, becoming lovable, getting enligtened, realized - the moment you are thinking of changing yourself, you are rejecting yourself. Whenever you want to change what you are feeling, you are rejecting your experience. You want to spit yourself out.

What we can do essentially, is not to try to say "yes" , because trying to say "yes" is a rejection. What we can do is just see how we are rejecting. In the beginning the rejection was an attempt to get rid of the pain, but we didn't get rid of it, we simply stopped seeing it. We weren't able to throw it up or otherwise discharge it, so we numbed our sensivity. Now we can allow ourselves to be sensitive, to experience without judgment, without saying "no", without saying "I'm seeing it so that it will go away". We can do this when we are interested in the truth for its own sake" to see, to be aware, to be conscious, to be with, and to feel what is there in your experience with no rejection, what is now.

"Diamond Heart Book Two" A.H.Almaas

Zmiana 4

O czym to mówiliśmy? O zmianie!

W poprzednich postach wykładałem grunt pod to co chciałem przekazać w tym wpisie, jednak Wild Tofu mnie ubiegła w komentarzu.

"Akceptacja nie jest jednorazowym postanowieniem lubienia lub zakochania się w sobie."

Nie możesz nagle akceptować siebie. Nie możesz zmienić siebie !

Zauważcie, że nie mówię, że nie istnieje coś takiego jak samo-akceptacja lub prawdziwa zmiana. Istnieje z całą pewnością!

Moim zdaniem nastąpuje ona samoistnie, spontanicznie. Jest ona wynikiem. Ale wynikiem czego?

Jeżeli stale obserwujesz siebie. Pragnienie zmienienia siebie. Pragnienie bycia innym. Nieakceptowanie swoich cech i wad. Krytyka swoich działań. Jeżeli obserwujesz to wszystko z boku - w pewnym momencie może pojawi się ciut współczucia do samego siebie.

"Nigdy nie potraktowałbym w ten sposób drugiej osoby, a stale to robie w stosunku do siebie. To przecież boli! Absolutnie w niczym nie pomaga..."

Nie twierdzę, że akceptuje siebie ani, że jestem wolny od samokrytyki. Nie twierdze, że znam receptę na wszystko. Ale skoro nie potrafię zmusić się do akceptacji, nie chcę odrzucać siebie - to dlaczego nie zrobić coś pomiędzy - przypatrywać się z boku jak odrzucam siebie? Robić to ze zwykłej ciekawości, bez konkretnego celu.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Obóz harcerski 2010

Aby nie zrobiło się tu zbyt poważnie i technicznie, chciałbym dodać wpis bardziej prywatny. W lipcu tego roku zdecydowalem sie na nowe doświadczenie w moim życiu - byłem opiekunem dzieciakow na obozie harcerskim. Sam kilka razy jeździłem na takie obozy i mile je wspominam. Obóz organizowany w starym, klasycznym stylu - z resztą przez osobę-legendę w harcerstwie - 86 mężczyznę o kondycji lepszej niż niejeden nastolatek!

Obóz znajdywał się w samym środku lasu iglastego (zapachy!), 3 km od najbliższej wsi, przy niewielkiej rzeczce (woda do pasa). Trzeba było zrobić wszystko od zera - skosić wysoką trawę, postawić kuchnię polową, wszystkie namioty, pomost, latrynę (czyli polowy kibelek). Oprócz tego wielki namiot gospodarzy (magazyn), który jak się okazało nie miał stelaży i tych metalowych prętów na których miał stać. Wszystko trzeba było zrobić samemu z bali drewnianych. Później częśc osób musiała nakłaść słomy do worków (sienników) i te worki pozaszywać. Na tym wszyscy spali (zamiast materaców czy karimat) - polecam, znacznie bardziej wygodne, zdrowe i klimatyczne :)

Miło było patrzeć na dzieciaki (w wieku 8-14) stawiające to wszystko a potem dbające o obóz. Podstawowa zasada nas opiekunów była "nic nie robić za nich, nie wyręczać ich, ale pomagać i wspierać". Oni czuli, że to obóz to ich wspólne dobro, więc praca była czymś naturalnym a nie warunkiem koniecznym narzuconym przez nas, dorosłych.

Pobudki były o 7 rano. Po tym gimnastyka i mycie (w zimnej rzeczce). Następnie śniadanie. Zajęcia zorganizowane (albo jakiś sport, albo jakiś konkurs lub zabawa). Obiad. Po obiedzie czas wolny (z zaleceniem zachowania ciszy). Następnie znow jakieś zajęcia ("nuda to najgorsza rzecz na obozie"), wieczorem apel i ognisko (lub gawęda- opowieści organizatora obozu o którym wspomniałem).

Najbardziej dzieciakom podobały się zabawy z elementem rywalizacji. Na przykład kilku godzinny bieg harcerski, gdzie musieli biec po strzałkach lub znalezionych na kartkach podpowiedziach. Biegali od stacji do stacji, gdzie stali opiekunowie dawali dzieciakom zadania (które były punktowane). Zadania z tego co nauczyły się w trakcie obozu (alfabet morse, zasady pierwszej pomocy, orientacja w terenie, co pamiętają z wycieczek, pytania przyrodnicze itd.) . W trakcie biegu mieli między innymi jedną przeprawę przez rzekę, także zabawę tego dnia mieli bardzo dobrą.

Mógłbym tak długo opisywać, ale myśle że macie już mniej więcej pojęcie jak ten obóz wyglądał. Wydaje mi się, że to jest coś absolutnie potrzebne w dzisiejszych czasach. Dzieciaki nawet nie wiedzą, że istnieje tak atrakycjną alternatywa dla czasu spędzonego w internecie, filmach i płytkich zajęciach pod blokiem.

Dużo ruchu, samodzielności, przyjaźni, świeżego powietrza i dyscypliny jeszcze nikomu nie zaszkodziło!

A i dla mnie osobiście doświadczenie było bardzo udane i myślę że zaangażuje się w to bardziej.

Warsztat Superego

Dla zainteresowanych tematem wewnętrznego krytyka - wspaniały 4 dniowy warsztat w Niemczech. Fantastyczna prowadząca. Na 100% bym pojechał gdyby nie to że termin koliduje z innym szkoleniem na które jadę.

http://www.zist.de/programm/zist_programm_fs.php?kurs_id=769

Uwaga, podobny warsztat odbędzie się 22-23 Stycznia 2011 w Londynie. Już poprosiłem organizatorow na wpisanie mnie na listę chętnych. Dam osobnego posta jak będzie dostępnych więcej informacji.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Samo-dyscyplina

Wpis poniżej jest fragmentem książki którą czytam: "How People Grow" H. Cloud. Podaje do przemyślenia, sam się póki co pod to bym nie podpisał - nie obserwowałem tego w życiu także ciężko stwierdzić czy tak jest. Ale na pewno jest ciekawe:

“Ja o prostu potrzebuje więcej samo dyscypliny “ powiedział mi Jerry. „Wiem że posiadam potencjał by osiągnąć swoje cele, ale wygląda na to, że nie potrafię wyrobić w sobie regularności”
„Skąd więć chcesz uzyskać tą samo dyscyplinę?” zapytałem
„O co ci chodzi?”
„Cóż, chodzi mi dokładnie o to co powiedziałem. Nie masz żadnej samo dyscypliny. Jeżeli byś miał, już dawno dokonał byś rzeczy któryś nie dokonałeś. Więc zgadzam się z tobą: potrzebujesz samo dyscypliny. Po prostu chciałbym wiedzieć skąd zamierzasz ją dostać, bo ty oczywiście sam jej nie masz. I jeżeli nie masz jej by sobie ją dać, chcę wiedzieć skąd zamierzasz ją otrzymać?
Dał mi jedno z tych spojrzeń. Widziałem, ża „załapał”. Jego szanse zdyscyplinowania siebie były zerowe. Oszukiwanie siebie jeden dzień więcej, było by niczym innym jak ustanowieniem azymutu na porażkę.
„Nie będę zgadywał, żę wiem. Skąd mogę ją dostać” zapytał.
„Cóż, to nie jest takie trudne do rozpracowania. Wszyscy dostają ją w taki sam sposób. Samo-dyscyplina jest zawsze owocem dyscpliny otrzymanej od innych. Niektórzy ludzie zostają zdysycyplinowani przez innych wcześnie w swoim życiu i internalizują to w swój charakter; inni nie zostają wcześnie zdyscyplinowani i nie mają dyscypliny dopóki nie otrzymają ją z zewnątrz i nie zinternalizują jej. To nie jest tak skomplikowana sprawa; to jest tak jak skonstruował nas Bóg, abyśmy się rozwijali. Inni dyscyplinują nas, i później możemy robić to dla siebie. „
„Jak? Jak mogę zostać zdyscyplinowanym przez innych?”
„Teraz kiedy zapytałeś pytanie za sto punktów, i kiedy zrozumiesz odpowiedź i zrobisz to, będziesz miał dyscyplinę, której szukasz.”

Zmiana 3

W psychologii używa się terminu zachowanie kompulsywne - jest to coś co robimy i nie możemy przestać. Może to być na przykład jakieś uzależnienie lub nieśmiałość.
Z jednej strony jest to często frustrujące, ograniczające i dobijające. Ale nie da się ukryć, że jest też po prostu fasycnujące!

Im więcej sam się sobie przyglądam, tym bardziej widze jak mało siebie znam. Przypatruję się sobie z wielkim zaciekawieniem. To jest tak jakbym obserwował małe dziecko w moim wnętrzu. Nie odrzucam i nie krytykuje , ale też nie daje własnym infantylnym tendencjom kierować moim życiem.

Po prostu przyglądam się sobie 24 godziny na dobę , próbując zrozumieć dlaczego jestem jaki jestem i dlaczego robię to co robię. „Dlaczego teraz czuję lęk? Czego tu się bać?” „Czy to nie ciekawe, że to co zostało właśnie powiedziane tak mocno dotknęło mnie w środku? O co tu chodzi?” „Hmm.. wygląda na to, że czuję smutek, chociaż dzien był bardzo udany –chcialbym się dowiedziec o co tu chodzi, co go wywołało...”

Zainteresowanie, ciekawość to nie jest ani odrzucenie ani akceptacja. To jest zupełnie inna kategoria. Pozwalam sobie czuć emocje jak najwyraźniej, ale z drugiej strony obserwuje siebie zawsze jakby z boku. Nie jestem „zabrany” przez odczucia, jakkolwiek dołujące by czasem nie były. Po prostu przyglądam sie sobię z zaciekawieniem i nie mam w tym żadnego celu.

czwartek, 29 lipca 2010

Zmiana 2

Wygląda na to, że moje życie to ciągła interakcja pomiędzy racjonalnym umysłem a częścią mnie która rządzi się własnymi, najczęściej zagadkowymi dla mnie, prawami.

Zwykle mam wiele komentarzy do siebie samego. Tego bym czuć teraz nie chciał, a tego w sobie nie lubię. Komentujemy, bo uważamy że mamy władzę lub wpływ na tą irracjonalną część nas. Przy bliższym przyjrzeniu możemy się jednak przekonać, że nie wybieramy tego jacy jesteśmy czy tego co czujemy. Ta władza to iluzja...

W poprzednim wpisie ustaliliśmy, że odrzucenie własnego doświadczenia nie powoduje jego zaniku. Wbrew przeciwnie - zepchnięcie emocji w głębiny podświadomości daje jej więcej mocy.

Ktoś może teraz zasugerować, że w takim razie powinniśmy zawsze akceptować siebie. Może i tak, ale czy potrafisz się zmusić się do zakochania się w kimś kogo nie kochasz? To było by udawanie. Nie jestem zwolennikiem afirmacji i pozytywnego myślenia w stylu New Age. Jeżeli jestem smutny to czemu mam udawać że jestem szczęśliwy? Czy taka "akceptacja" nie byłaby znowu zepchnięciem emocji w podświadomość, czyli jej odrzuceniem?

Prawda według mnie jest taka - odrzucać część siebie nie jest dobrze, ale nie jesteśmy też w stanie nagle akceptować siebie w 100%, bo to byłoby udawanie.

W takim razie - czy coś nam pozostaje?

poniedziałek, 26 lipca 2010

Zmiana 1

Po 2 tygodniowym urlopie wracam do swiata online i blogowania.

Zwykło się uważać, że zmiana jest czymś co możemy powodować. Odpowiednio dużo dobrej woli, wysiłku i... będzie lepiej!

Czas na chwilę szczerości. Czy mamy władze nad samym sobą?

Powiedzmy, że dana osoba czuje lęk przed występami publicznymi lub śmiałą komunikacją z nieznanymi sobie osobami. Jej racjonalny umysł mówi: "weź się w garść, czego tu się bać - nie ma zagrożenia życia, to tylko kilka osób, których pewnie nigdy więcej nie zobaczysz". Może ona sobie nawet powtarzać "nie jestem zdenerwowana, nie jestem zdenerwowana".

Wydaje mi się, że w takich sytuacjach mój organizm kieruje się własną logiką, totalnie oporną na racjonalne argumenty. Ewidentnie się pocę, czuję że serce bije szybciej niż zwykle i najchętniej zniknąłbym z tego miejsca. Fakty są takie, że czuję lęk!

To prawda, że mogę w jakimś stopniu ten lęk stłumić, zaprzeczyć jego istnieniu. Ale to jest właśnie sedno sprawy na które chciałbym zwrócić uwagę! Czy takie stłumienie to prawdziwa zmiana, pokonanie własnego ograniczenia? Czy lęk kiedykolwiek ustaje gdy wmawiasz sobie "nie jestem zdenerowowana"?

czwartek, 8 lipca 2010

To już ostatni post o superego

Jeżeli zainteresował się ktoś tym zagadnieniem odsyłam do książki "Soul Without Shame". Wracając do metodyki:

Drugim filarem obrony, obok własnej agresji, jest zrozumienie - każdy krytyk jest unikalny.

Jedna osoba na przykład nie może zaakceptować bycia postrzeganą jako słaba. Superego będzie motywowało ją do bycia zawsze "twardym" i niezależnym. Krytyk drugiej osoby, wprost przeciwnie - użyje reprymendy za jakąkolwiek asertywność - może na przykład uważać, że asertywność to ranienie innych lub zbytnia samolubność.

Warto obserwować siebie w tym kontekście. Jak chciałabym być postrzegana przez ludzi? Co uczyni mnie szcześliwą? Czego nie lubię najbardziej w innych ludziach? Czy toleruję te cechy u siebie? Jaka jest funkcja superego? Co ono próbuje osiągnąć? Kogo mi przypomina?

Nie zapominajmy, że dokonujemy też projekcji tej struktury na innych. Co ludzie myślą o mnie? W jakich sytuacjach spodziewam się krytyki i jest mi najbardziej niekomfortowo? Dlaczego?

Moim zdaniem osoby żyjące świadomie mają mniejsze lub większe naturalne zainteresowanie tymi kwestiami i osobiście zachęcam do nie unikania tego typu pytań.

środa, 7 lipca 2010

Jak rzuciłem palenie...

Udało mi się to zrobić dopiero za czwartym czy piątym razem. Moje poprzednie, nieskuteczne metody wyglądały mniej więcej tak:

Siedzę w knajpie. Pojawia się myśl „ale bym zapalił”. Jestem zdeterminowany żeby rzucić dlatego od razu „walczę” z tym implusem: „To jest moje postanowienie i będę się go trzymał. Za dużo idzie pieniędzy na palenie. Fakt, że atmosfera jest idealna na fajeczkę, ale muszę wytrwać!”.

I to działało. Na 3 dni, czasem na 5.

Po kolejnym niepowodzeniu byłem na tyle sfrustrowany i zmotywowany, że stwierdziłem, że nawet nie będę rozważał w myśli opcji zapalenia. Postanowiłem, że będę tłumił impuls w zarodku. Za każdym razem, gdy tylko zauwazyłem pojawiającą się myśl „ale bym zapalił”, zaczynałem myśleć o czymś innym. Zabrzmi to dziwnie, ale zmuszałem się do „zmienienia tematu w swoich myślach”. Albo robiłem plany na wieczór, albo skupiałem uwagę na jakiejś osobie czy obiekcie z otoczenia.

Impuls do palenia pojawiał się początkowo często - 3 razy na godzinę. Moja metoda okazała się jednak dla mnie bardzo dobra, ochota na palenie przychodziła rzadziej i rzadziej. Aż do jej całkowitego zaniku.

Wygląda na to, że wchodząc w interakcję z jakimś impulsem trzymamy go przy życiu. I co jest w tym, moim zdaniem, bardzo ważne – nie ma tu znaczenia czy mamy dobry zamiar lub racjonalne argumenty. Utnij implus w zarodku, a jest szansa, że z biegiem czasu zyskasz od niego troche swobody.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Superego 3

Załóżmy, że facet czuje się zraniony po rozmowie z żoną. Ogarnia go smutek. Emocja ta zostaje jednak powstrzymana przez głos w jego głowie: "przestań zachowywać się jak dziewczynka. jesteś mężczyzną, to nie jest prawdziwe zmartwienie, inni mają gorzej!"

Istnieją trzy prawdopodobne reakcje:

1) mężczyzna może nie być świadomy tego ataku. Nadal czuje zranienie i smutek - jest zawstydzony tych emocji, zatem idzie do kumpla na ćwiarteczkę stłumić to wszystko. Nikt nie pomyśli, że jest słaby, smutny czy zraniony.

2) mężczyzna może być świadomy ataku. Wtedy bardzo ważny jest sposób w jaki się przed nim broni. Naturalną tendencją jest usprawiedliwianie się : "jak to nie mam powodów do zmartwień?? oczywiście, że mam - zostałem fatalnie potraktowany i to boli".

Taka forma obrony nie należy do najskuteczniejszych. Superego nie jest nigdy racjonalne, dlatego, moim zdaniem, wchodzenie w dyskusje mija się z celem.

3) najlepszą formą obrony jest użycie swojej agresji bez wdawania się w jakiekolwiek rozmowy. Najpierw mężczyzna dostrzega atak, potem zdecydowanie reaguje: "znów tu jesteś?! idź w cholerę, nikogo nie obchodzi twoje zdanie!"

Trzecie podejście najbardziej zbliża nas do celu całkowitego rozdzielenia od tej struktury. W przeciwieństwie do metody opartej na negocjacji czy dostosowaniu, tutaj nie "karmimy jej", co sprawia że jej wpływ na nas maleje.

Superego 2

Gdy byłem na warsztatach o superego, jeden z uczestników powiedział: "ja nie mam superego, ja mam supercoach'a!". Było przy tym kupę śmiechu, ale także dużo prawdy... Każdy z nas w wieku 3-7 lat wykształca tę strukturę, ponieważ jest to niezbędnym etapem rozwoju dziecka.

Moim zdaniem, problem polega na tym, że nie poddajemy rewizji przekonania, o przydatności superego w naszym życiu. Słuchamy wewnętrznego krytyka, dostosowujemy zachowania do jego wymagań, ponieważ często uważamy, że bez niego nie bylibyśmy zmotywować się do zrobienia czegokolwiek lub stalibyśmy się dzikusami bez żadnych hamulców.

Jak to jest u Ciebie? Kim byś był bez wewnętrznego krytyka?

Psychoanaliza zwykle ma na celu obniżenie standardów superego i życie bardziej "w zgodzie" z nim. Możliwość kompletnej rozłąki z tą strukturą nie jest uważana za możliwość. Wiemy także, że psychoanaliza rzadko jest skuteczna.

Ja spotkałem się z alternatywną teorią, której jestem zwolennikiem. Mówi ona o tym, że całkowite "pozbycie się" wewnętrznego krytyka jest możliwe. Wymaga to długiej pracy nad tą strukturą, ale uważam, że perspektywa życia bez tych wszystkich zakazów, nakazów, ograniczeń, analiz, porównań i oczekiwań jest bardzo obiecująca.

sobota, 3 lipca 2010

Superego 1

Superego to wewnętrzny terrorysta który jest odpowiedzialny za większość mojego cierpienia.

Co ciekawe wydaje mi się, że większość z nas nie jest świadoma mocy i wpływu tej struktury na nasze życie. To jest tak jakbyśmy przyszli do fabryki i zapytali pracownika "nie mogę zrozumieć jak możecie wytrzymać w tym hałasie 12 godzin dziennie, przecież to obłęd!". A robotnik na to: "jakim hałasie? hałas to może mi przeszkadzał przez pierwszy tydzień - teraz jestem tak przyzwyczajony do tego huku, że zapomniałem o jego istnieniu!"

Zapomnieliśmy o hałasie w naszym życiu, ale to nie znaczy że nie ma on na nas wpływu! Kiedyś usłyszałem dobrą radę: "jeśli czujesz się gównianie, sprawdź gdzie jest twoje superego".

Wewnętrzny krytyk trzyma nas w ściśle określonym boxie. Naciska abyśmy dążyli do jego ideału (osoby miłej, ugodowej, kochajacej, silnej, skutecznej - różnie dla róznych osób- jak dla ciebie?). Porównuje nas z innymi i upokarza za to, że nasze życie czyli my nie jesteśmy wystarczająco dobrzy.

Przy tym każde "wyjście z boxu" superego surowo karze. Jeżeli czasem zdobędę się na dokonanie czegoś spontanicznego mogę być pewien, że superego zastosuje jedną z jego ulubionych metod - zaaplikuje poczucie winy (wyrzuty sumienia) lub wstydu.

wtorek, 29 czerwca 2010

Spojrzenie do wewnątrz

Zwykle wolimy zdusić w sobie ten wewnętrzny głód, niezaspokojone pragnienia. O ile łatwiej jest odpłynąć na wiele godzin w Internecie, ogłuszyć się kilkoma piwami, rzucić się w rutynowe aktywności dnia.

Mówią nam "nie uciekaj od siebie", "żyj świadomie", "twój potencjał jest znacznie większy niż to co widać na powierzchni". I w głębi duszy każdy z nas wie, że warto, że jest w tym sporo racji. Życie człowieka może być czymś więcej niż ciągłym niedosytem, poszukiwaniem i niezadowoleniem.

Ci z nas, których ciekawi ta wewnętrzna pustka, nie mają jednak łatwego zadania. Żyjąc świadomie prędzej czy później każdy z nas natrafi na bolesne przekonania o samym sobie. Mogą to być kwestie dotyczące własnej wartości, siły czy atrakcyjności. Na domiar złego, oliwy do ognia dorzuci superego - zawsze obecny wewnętrzny krytyk, który w wielkim stopniu utrudnia przełamanie barier i eksplorację naszych przekonań.

Chciałbym, aby osoby zainteresowane samym sobą miały trochę łatwiej. Chciałbym, aby ludzie prawdziwi, mający odwagę stawiać czoła własnym demonom, wiedzieli że warto, że ich przeczucie o swoim uśpionym potencjale jest słuszne.

Sam jestem jedną z takich osób - borykam się z własnymi ograniczeniami, kompleksami, i samo-krytyką. Miałem jednak w swoim życiu sporo szczęścia, ponieważ otrzymałem sporo wsparcia i porad od osób o podobnych zainteresowaniach.

Ten blog jest właśnie dla Was - osób otwartych, odważnych, zainteresowanych własnym rozwojem. Chciałbym dzielić się tu swoją walką by sprawdzić czy jestem w tym sam, oraz dać wam poczucie, że nie jesteście sami.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Czego tak na prawdę szukamy?

Jest coś w każdym z nas co nie pozwala spocząć. Czasami możemy czuć ten popęd do działania jako brakujący element w nas, w naszym życiu. Aczkolwiek najczęściej jest bardzo trudno określić co to jest. Mamy wiele wyobrażeń na temat tego co potrzebujemy - lepszy związek, lepsza praca, lepszy samochód, lepsze ciało itd.

Wierzymy, że jeśli będziemy mieli ten idealny związek, pracę czy sukces, nasz popęd do działania, ucichnie. Wierzymy, że pewnego dnia te pragnienia zostaną zaspokojone i będziemy wreszcie usatysfakcjonowani i kompletni.

Doświadczenie uczy nas jednak, że nowy samochód sprawia że czujemy się lepiej tylko przez chwilę. Nowy związek może być cudowny, ale nigdy tak do końca nie zapewnia nam tego co się spodziewaliśmy.

Czego tak na prawdę szukamy?